Jutro wracam do Prowansji. Ale jeszcze zanim wyjadę, ostatnia notka z okolicy - tym razem z Normandii. Góra Świętego Michała, to po francusku Mont Saint Michel [mą sę miszel]. I chyba pod tą nazwą lepiej ją znacie.
Samochód porzuciłem na parkingu jakieś półtora kilometra od miasteczka. Mogłem pojechać autobusem, ale korzystając z ładnej pogody i dużej ilości czasu zdecydowałem się na spacer. To była dobra decyzja.
Gdy minąłem budynek informacji, wyrosła przede mną góra. Wyglądała z daleka jak skała, może tylko nieco zbyt kanciasta. Szedłem w jej stronę urzeczony. W końcu widziałem na własne oczy widok znany mi doskonale z setek fotografii. "No to teraz już mogę umierać" pomyślałem, chociaż do pełni szczęścia zabrakłoby mi jeszcze Wiecznego Miasta. W każdym razie poczułem się spełniony.
Po płaskim terenie, wyrwanym morzu na początku XIX wieku, doszedłem do grobli, którą ciągnie się szeroka droga, z równie szerokim chodnikiem z desek. Istna autostrada, całe szczęście w połowie grudnia i to jeszcze tuż przed południem prawie pusta.
Podchodziłem coraz bliżej do miasteczka i jednolita skała powoli stawała się klasztorem, domami i wieżami. Kolejne kilkaset metrów, a pojawiły się okna. Po kolejnych - rozróżniałem już cegły i kamienie. A nad domami, kościołami, murami i wieżami złocony posąg świętego Michała Archanioła. Cudo.
Oczywiście napstrykałem po drodze dziesiątki zdjęć.
|
Gdzie to morze? |
|
Klasztor - na szczycie wieży Archanioł Michał. |
Do samego miasteczka doszedłem po ostatnim odcinku grobli, a właściwie niskim moście. Ci barbarzyńcy zbudowali most do miejsca, które znane jest z tego, że jest wyspą tylko podczas przypływu. Skłoniło mnie to do poważnych refleksji na temat powszechnego dostępu do turystyki.
Góra ta była ośrodkiem kultu - i miejscem schronienia - jeszcze w czasach celtyckich. Dziś więcej jest tam Azjatów niż Celtów. Singum temporis.
Przeszedłem przez pierwszą z dwóch bram. Dochodziło południe, więc postanowiłem coś zjeść, żeby móc zwiedzać spokojnie bez niepokojącej pustki w żołądku. Kupiłem kanapkę i lokalne ciastka i siadłem koło drugiej bramy. W międzyczasie karmiłem ciastkami wróble, które jednak nie miały zbytnio ochoty na sesję zdjęciową. Uciekały po każdym trzasku migawki.
|
Zdrój przy bramie Mont Saint Michel. |
|
Jeść czy nie jeść? |
Wąską główną ulicą wypchaną sklepami z pamiątkami (kupiłem kolejną miniaturkę alkoholu do kolekcji) przedzierałem się w górę. W końcu jednak nie wytrzymałem i skręciłem w bok, żeby wyrwać się ze strumienia ludzi (co tu się musi dziać w sezonie?). Trafiłem do małego kościółka. Obok stały kamienne tablice, wyglądające na bardzo stare. A w środku... Zobaczcie sami.
|
Schody mojej desperacji |
|
Święty Michał. |
|
Coś mnie urzekło w tym witrażu. |
Kolejnymi schodami (jest ich więcej niż "płaskich" uliczek) dotarłem na cmentarz. Zaskoczył mnie nieco. Wciśnięty między domy a skałę u stóp klasztoru, jedyny kawałek płaskiego terenu w okolicy.
|
Spojrzenie w górę z cmentarza... |
|
...i w dół. |
Zazwyczaj miasta i miasteczka zwiedzam w ten sposób, że się w nich gubię, a potem próbuję odnaleźć. Ma to swoje wady i zalety - często odwiedzam miejsca, o których nikt nigdy nie słyszał, ale zdarza mi się pominąć te opisane w przewodnikach. Układ Mont Saint Michel jest jednak mocno... liniowy. Idąc w górę dojdzie się do klasztoru, idąc w dół - do wyjścia. Mnie i tak udało się zgubić. No ale nie moja wina, że pozamykali jakieś przejścia z powodu remontu... W końcu trafiłem jednak na właściwą trasę, co skutkowało oczywiście pojawieniem się na mojej drodze ludzi. Ech...
|
Widok na zatokę. |
|
Średniowieczna winda widziana od dołu. |
Zaraz za bramą opactwa, trafiłem w plątaninę przejść i schodów, jeszcze bardziej skomplikowaną, niż ta w miasteczku. Bezwzględne sznury i płotki muzealne nie pozwalały się jednak zgubić. Trafiłem więc do kas, gdzie dostałem darmowy bilet (bo mam mniej niż 26 lat i jestem z Unii Europejskiej). Tak uzbrojony mogłem w końcu ruszyć na eksplorację klasztoru. Po kolejnych, coraz dłuższych schodach, dotarłem na plac na szczycie góry - a u stóp kościoła. Od zewnątrz... cóż, prosta bryła, z dołu robił większe wrażenie, ale ładny.
|
Brama opactwa. |
|
Droga w cieniu klasztornego muru. |
|
Od boku wygląda imponująco. |
|
Od przodu nie aż tak. |
Wszedłem do gotyckiego wnętrza drzwiami w nawie bocznej. Od razu rzuciła mi się w oczy grupka skośnookich kobiet, robiących sobie zdjęcia w głupich pozach na tle drzwi. "Barbaria" rzuciłem w myślach. Zrobiły sobie w końcu zdjęcia, może w domu zobaczą, gdzie były. Stanąłem na ich miejscu i spojrzałem w stronę ołtarza. I stałem, i patrzyłem, dobrych kilka minut. Jeżeli ktoś chce znać moje zdanie na przyczyny kryzysu kościoła katolickiego, to było to zaprzestanie budowy gotyckich katedr.
Te zdjęcia nie wymagają komentarza. Po prostu patrzcie. W końcu uległem strzałce "kierunek zwiedzania" i w sumie nie pożałowałem, bo już przez drzwi zobaczyłem, że krużganki klasztorne są nie mniej piękne niż kościół. Nie mniej, choć trochę innym pięknem piękne.
|
Po prostu... piękne. |
Dalsza droga prowadziła plątaniną sal i korytarzy. Teraz prawie puste, normalnie zapewne pełne są turystów. Ciche i skryte w półmroku sprzyjały kontemplacji, ale nie zdjęciom.
|
Święty Michał. Chyba, |
|
Średniowieczna winda, widok z góry. |
Wspominałem, że trasa jest dosyć jasno określona. Przy wyjściu z klasztoru spotkałem rudzika, który popozował mi chwilę do zdjęć, a potem murem zszedłem aż do bramy miasteczka, po drodze fotografując jeszcze mewę. Zwiedziłem opactwo w najlepszym możliwym czasie - w świętej porze obiadu. Gdy szedłem na parking, w stronę góry płynęła rzeka ludzi.
|
Przyjazny rudzik. |
|
Ta duża szklana tafla, to prześwietlone miejsce na fotografii krużganków. |
|
Bajkowe miejsce. |
|
Mewa. Ptaki w Mont Saint Michel lubią ludzi. A ja lubię mewy. Ich krzyk kojarzy mi się z morzem (tak, wiem, nie jest to zbyt ambitne skojarzenie). |
No i na koniec zostało jedno zdjęcie. Bo ta Francja taka laicka, że nawet na Boże Narodzenie się mówi "święta końca roku". I w sumie niestety łatwo temu ulec, bo przecież nie będę życzył Arabowi, który sprzedaje mi kebaba wesołego Bożego Narodzenia. A wesołych świąt? Jakieś pewnie ma. Pozostaje szczęśliwy Nowy Rok i święty spokój. Ale jakkolwiek Francja nie odcinałaby się od korzeni, to widać je na każdym kroku.
|
Laicka Francja. |
Wszystkie fotografie własne
Bardzo ładne zdjęcia! Mogę dostać więcej? :)
OdpowiedzUsuń